środa, 27 lipca 2016

Ogłoszenie

Uwaga!!!

Oficjalnie ogłaszam, że zawieszam bloga na czas nieokreślony. Powiem szczerze, ostatnio pisanie tego opowiadania nie sprawia mi takiej przyjemności. Miałam nadzieję, że do tego nie dojdzie, no ale cóż... Napewno skończę "Ślizgonkę z natury", jednak nie teraz. Byc może do pisania wrócę w roku szkolnym, może nie. Zobaczymy. Trzymajcie kciuki :*
~Madame Mikaelson 

niedziela, 8 maja 2016

Rozdział 13

Randka, narada i wojna, czyli normalny dzień z życia Ślizgonki 

A więc wróciłam! Może trochę później niż powinnam, ale jestem. Mam nadzieję, że jeszcze ktokolwiek ma ochotę tu zaglądać po tej długiej przerwie... Teraz jadę na dwie wycieczki, ale jak wrócę (czyli 26 maja) to postaram się wrzucać rozdziały co tydzień, czyli tak jak wcześniej. W każdym razie zapraszam na kolejny rozdział :* 
PS Wybaczcie za błędy, ale trochę wyszłam z wprawy. 
 
Weszłam do Pokoju Życzeń. To co tam zobaczyłam idealnie odzwierciedlało słowo „romantycznie”. W centrum pomieszczenia znajdował się stół nakryty białym obrusem, który obsypany był płatkami róż. Na środku stał piękny, staromodny świecznik, a po przeciwnych stronach położone były białe talerze z jedzeniem i sztućce. W całym pokoju panował mrok, który oświetlały wszędzie porozmieszczane świeczki. Było to małe pomieszczenie, jednak w prawym rogu mieścił się kominek. Całość wyglądała skromnie oraz miała swój urok.

- Dobry wieczór. Pięknie Pani dziś wygląda. 
- Dobry wieczór, dziękuję – uśmiechnęłam się w stronę Teodora. Miał na sobie ciemne jeansy i niebieską koszulę, która podkreślała kolor jego oczu. Spojrzał na mnie, a ja do niego podeszłam. Pokazał mi gestem, żebym usiadła i odsunął krzesło. Po chwili patrzeliśmy sobie w oczy i jedliśmy spaghetti.
- Dziękuję. Jest przepięknie.
- Ale za co mi dziękujesz?
- Za to, że poświęciłeś dla mnie trochę czasu i za to, że mam powód do uśmiechu.
- Zatem było warto – odparł. – Już ostatnio zauważyłem, że coś się stało, ale nie chciałem naciskać. Możesz mi powiedzieć, Madeline.
- Wiem, że mogę, ale jeszcze nie dzisiaj.
- W takim razie porozmawiajmy o czymś milszym. Na przykład… o świętach. Wyjeżdżasz, czy zostajesz w Hogwarcie?
- Wyjeżdżam, jakkolwiek mnie moi rodzice denerwują, nie wyobrażam sobie bez nich świąt –odpowiedziałam.
- Ja też jadę, ale chyba wolałbym zostać.
- Dlaczego?
- Mieliśmy porozmawiać o czymś milszym – zażartował, a ja spojrzałam się na niego z powagą. – Mojego ojca w ogóle nie ma w domu. Cały czas pracuje, zdarzało mu się nawet w święta. Dodatkowo czasem bywa, no, dyskryminujący. Ma te swoje dziwne, chore poglądy. No wiesz : „Magia dla czystych, świat dla czarodziejów”. A moja mama, na wszystko mu pozwala. Czasami zachowuje się jakby nic jej nie obchodziło, no oprócz zdania mojego taty. Moi rodzice przytłaczają mnie i chyba właśnie dlatego wybieram samotność.
Spojrzałam się na niego ze współczuciem i złapałam za ręke. Chciałam dać mu wsparcie. Chciałam być przy nim. Siedzieliśmy tak przez jakiś czas. Panowała między nami cisza, ale była dobra. Potrzebna. Po chwili zaczęliśmy rozmawiać. Tym razem tylko o przyjemnych rzeczach, o podróżowaniu, muzyce, filmach (też ogląda mugolskie filmy!), jedzeniu. Czas mijał nam naprawdę szybko i nim się obejrzeliśmy była już północ. Przytuliliśmy się i wróciliśmy do lochów.

***

- Musimy pogadać – powiedział wściekły Harry. Złapał mnie na korytarzu, gdy szłam na śniadanie.  Pokiwałam Pansy głową, że może już iść i odeszłam na bok.
- Tak?
- Przecież dobrze wiesz o co chodzi. Dałaś mi sztuczną pelerynę. Jej moc wyczerpała się po kilku tygodniach.
- I tak dłużej niż myślałam. Przepraszam, naprawdę. Wiem, że nie powinnam, niezależnie od tego, co myślisz o Ślizgonach, to nie jesteśmy tacy źli. Mamy rachunek sumienia, obiecuję, że oddam ci na obiedzie, tym razem prawdziwą.
- Nie wierzę ci, jesteś podstępna, a w oszukiwaniu masz talent.
- To poczekaj do obiadu i tak nie masz wyboru – odparłam z uśmiechem i poszłam na śniadanie. Po chwili dołączyłam do moich przyjaciół.
- I jak było? – zapytała Pansy, a ja spojrzałam na nią zdziwiona. – No, wczorajsza randka, jesteście już parą?
- Nie, ja tam wolę się nie spieszyć.
- Co robiliście? – usłyszałam kolejne pytanie, jednak nie zdążyłam na nie odpowiedzieć, bo KTOŚ się wtrącił.
- Lepszym pytaniem jest, czy na pewno chcemy to wiedzieć. W końcu dziewczyna, chłopak, pokój, hormony… To może oznaczać tylko jedno.
- Bardzo zabawne Blaise, ale ja mam wyższe standardy niż ty. A tak serio, to przygotował dla mnie kolację i dużo rozmawialiśmy.
- Tak to się teraz nazywa, tak? – odparł pewien przygłup, a ja trzepnęłam go po głowie.
- Ale tylko gadaliście?
- Ha! – krzyknął triumfująco Blaise.
- Widzicie, niektórzy mogą TYLKO rozmawiać i to im wystarcza.
- Może tobie tak, ale jestem ciekawy czy Teodorowi też – wyszczerzył się Zabini, a ja zakryłam sobie twarz dłonią w geście rezygnacji. Po śniadaniu poszliśmy na lekcje. Na szczęście były skrócone, ponieważ mieliśmy wyjście do Hogsmeade. Zajęcia minęły szybko, a po nich wszyscy pobiegli do dormitoriów. Musieliśmy przygotować się do wyjścia, ponieważ było to ostatnie wyjście przed świętami. Umówiliśmy się jednak z Pansy, Blaisem, Draco, Harperem i Millicentą, że prezenty kupimy w Wigilię, razem. Jednakże zdecydowałam, że i tak pójdę do Hogsmeade. Lubiłam tę wioskę.
- Pójdziesz ze mną? – zapytałam Pansy.
- Tak, ale mam jeszcze coś do załatwienia. Poczekasz na mnie?
- Jasne – mruknęłam i chwyciłam jakąś książkę. Już dawno niczego nie czytałam. Dopiero po chwili zrozumiałam co się dzieje. Szybko chwyciłam Mapę Huncwotów. Tym razem spotkali się w dormitorium chłopców. Miałam szczęście, że nie zdążyłam jeszcze oddać Peleryny Harry’emu. Wzięłam ją i szybko pobiegłam. Liczyłam na to, że dowiem się czegoś więcej. Po chwili chciałam zapukać do drzwi, jednak zobaczyłam idącą w moją stronę Dafne. Stwierdziłam, że do pokoju wejdę razem z nią. Po chwili stałam w Pelerynie tuż przy Pansy.
- Wiem, że zebranie i w ogóle, ale zdążymy pójść jeszcze do Hogsmeade?
- Tak – odpowiedział Draco. – Jak zauważyliście ostatnio sprawa zaczęła się robić poważna, dlatego musimy być jeszcze bardziej dyskretni.
- Niby czemu? I tak praktycznie nic nie robimy na tych zebraniach.
- Musimy mieć pewność, że nie tylko wasi rodzice są w to zaangażowani. Wy też powinniście.
- Musimy? Wy, czyli kto? Te wszystkie morderstwa, nie wierzę, że za tym wszystkim stoją tylko nasi rodzice – powiedział z powątpiewaniem Blaise.
- Czy tak trudno w to uwierzyć?
- Tak, tym bardziej, że nie wierzę w to, że wszystko wymyślił twój ojciec.
- Słucham? To, że twój by tego nie wymyślił, nie oznacza, że mój nie dałby sobie rady – odparł Draco.
- Masz rację, mój ojciec nie wpadłby na pomysł mordowania ludzi.
- To czemu dalej jesteście w tej organizacji?
- Przepraszam, że przerywam waszą genialną kłótnię, ale Blaise ma trochę racji. Ja też słyszałam coś o tym, że organizacją rządzi ktoś zupełnie inny. Z resztą moi rodzice milkną jak pytam ich, czemu są jeszcze w T.F.T.J. Wydaje mi się, że ktoś ich zmusza – powiedziała Pansy.
- Moich chyba też.
- No właśnie – przytaknął Blaise.
- W każdym razie, to nie wasza sprawa.
- Czyli ty też nie wiesz, co Draco?
- Oczywiście, że wiem. Macie rację, oprócz mojego taty, za organizacją stoi ktoś więcej, ale nie mogę powiedzieć wam kto.
Po wypowiedzi Malfoya, moi przyjaciele zaczęli się dalej spierać, a ja musiałam sobie wszystko przetworzyć.
Ktoś więcej? Jak to? Czyli… To nie jest ich wina, to nie jest wina rodziców moich przyjaciół. A więc… Nie mogę ich oskarżyć, bo pójdą siedzieć za coś, do czego są zmuszani. Bo nie sądzę, że zdołają się z tego wybronić. Może to niewłaściwe, ale sama chcę odkryć kto i dlaczego wydaje rozkazy. Ale… Przeze mnie zginą ludzie, więcej i więcej. A więc muszę się pospieszyć, jednak to JA chcę się dowiedzieć pierwsza. Rozgryzę to, zdobędę dowody i o wszystkim powiem. Taaaak.
- No to wtedy będziemy spotykać się co piątek w Pokoju Życzeń – oznajmił Draco.
- Ale po co nam treningi?
- Mówiłem już to, Pansy. Niedługo będziemy brali czynny udział w akcjach, więc musimy znać więcej zaklęć i być sprawniejsi. Chyba, że wolisz zginąć z ręki aurora.
- Dobra, namówiłeś mnie.

***

- To co, idziemy do Hogsmeade? – powiedziała Pansy, wchodząc do dormitorium. Miałam szczęście, że zdążyłam wejść tam przed nią.
- Pewnie, w ogóle idziemy w jakieś konkretne miejsce? Chcesz coś kupić?
- Nie, raczej nie. Możemy pójść do Pubu pod Trzema Miotłami.
- Ok, no i może akurat spotkamy po drodze chłopców.
- Taa. Tak się cieszę, że nie robimy teraz zakupów świątecznych, przynajmniej nie musimy upychać się w tych wszystkich sklepach.
Ubrałyśmy płaszcze i poszłyśmy w stronę Hogsmeade. Jednak, gdy tylko wyszłyśmy na dwór, zobaczyłyśmy coś wspaniałego.
- Śnieg! – krzyknęłyśmy w tym samym czasie. W końcu, nieważne ile ma się lat, śnieg zawsze cieszy. A tutaj, w Hogwarcie, dodawał tylko uroku i klimatu. Było przepięknie.
- Dobra, ale chodźmy już, bo zaraz trzeba będzie wracać. A nie wiem  jak ty, ale ja nie chcę się spóźnić na obiad.
- Racja – odparła Pansy.
Ruszyłyśmy więc w stronę pubu. Po drodze rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się. Brakowało nam wspólnych wypadów i rozmów. Byłyśmy już bardzo blisko naszego celu, gdy nagle poczułam lekkie uderzenie w głowę. Odwróciłam się zakłopotana. Naprzeciwko mnie zauważyłam uśmiechającego się Blaise’a, Harpera i Draco. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że wszyscy trzymają śnieżki. Jednak było już za późno.
- Teraz! – krzyknął Blaise, a my z Pansy oberwałyśmy kulkami śniegu. Oczywiście był to początek wojny. Każdy z nas lepił śnieżki najszybciej jak umiał i rzucał w kogokolwiek. Już po chwili byliśmy całkiem mokrzy. W pewnym momencie poczułam, jak coś związało moje nogi i przewróciłam się prosto w zaspę. Wkurzona zaczęłam szukać sprawcy. Okazało się, że to Harper stał i śmiał się z różdżką w ręku.
- Zemszczę się! – krzyknęłam i wstałam z ziemi.
- Nie mogę się doczekać.
Stwierdziłam, że będę musiała chwile z tym poczekać, ponieważ w moją stronę leciała śnieżka. Zrobiłam unik i  z powrotem włączyłam się do bitwy. Jednak nie zapomniałam o Harperze, o nie. Po kilku minutach nastała krótka przerwa, możliwe, że była ona spowodowana naszym zmęczeniem. Jednak ja nie chciałam odpoczywać. Wyciągnęłam różdżkę i niepostrzeżenie unieruchomiłam Harpera. Następnie zaczęłam wolno zmierzać w jego stronę.
- Chłopaki, ratujcie!
- Pomogę ci, Maddie! – krzyknęła Pansy i rzuciła się na Draco i Blaise’a. – Zatrzymam ich, a ty rób swoje!
Nie potrzebowałam niczego więcej, podbiegłam do nieruchomego Harpera i popchnęłam go. Jego bezwładne ciało runęło w śnieg, a on krzyknął. Następnie usiadłam na niego i zaczęłam wcierać śnieg w jego włosy.
- Następnym razem pomyślisz dwa razy przed zaatakowaniem mnie – powiedziałam ze śmiechem. Niestety kilka sekund później zaklęcie minęło, a chłopcy pokonali Pansy, więc obie leżałyśmy przygniecione przez nich w śniegu. Zrobiło się już późno, więc musieliśmy wracać. Osuszyliśmy się zaklęciem i poszliśmy na obiadokolację. Może i nie zdążyliśmy dojść do pubu, ale na pewno bawiliśmy się świetnie. W Wielkiej Sali oddałam Harry’emu Pelerynę i zjadłam obiad razem z moimi przyjaciółmi. Następnie poszłyśmy z Pansy do dormitorium i zaczęłyśmy odrabiać pracę domową.
- Następnym razem to my wygramy – powiedziałam.
- No pewnie, a ich przegrana będzie tak druzgocąca, że nigdy o niej nie zapomną.
Uśmiechnęłam  się.
Gdzie indziej mogłabym być jak nie w Slytherinie? No może w Ravenclaw, ale tam nie byłoby tak zabawnie.
- Dobra, nie wiem jak ty, ale ja idę spać – powiedziałam i wgramoliłam się na łóżko.
- Kocham cię Madeline, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła – usłyszałam głos Pansy i otworzyłam oczy ze zdziwienia. W końcu, Ślizgoni rzadko kiedy okazują uczucia w ten sposób.
- No ja też nie wiem – roześmiałam się. – I... ja też cię kocham Parkinson. 


   Znalezione obrazy dla zapytania isabelle fuhrman in snow


 

poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Długa przerwa

Hejka, nie wiem czy ktoś tu jeszcze zagląda, ale chciałabym przeprosić was za tak długą przerwę. Nie bede owijać w bawełnę, po prostu nie chciało mi sie pisać + nie motywowaliście mnie ilością komentarzy. Oczywiście nie chce was obwiniać, bo to tylko i wyłącznie moja wina. Jednakże nie martwcie się, opowiadanie napewno skończę. Obiecuję, że nowy rozdział wrzucę jeszcze w tym tygodniu, a wam nie pozostaje nic innego jak - czekać ;)
Wasza Madame Mikaelson

poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 12

"Mądra kobieta nie obraża się, ale od razu zaczyna planować zemstę" 

A więc tak : rozdział jest trochę później niż myślałam, ale jest. Za to komentarze... z nimi już gorzej. Naprawdę nie chciałabym was zmuszać, ale jak to się mówi -  nie pozostawiacie mi wyboru. Uwierzcie mi, pragnę widzieć, że mam dla kogo pisać. Następny rozdział wstawię, jak pod tym będzie 5 komentarzy. 

Dedykuję Oli i Justynie, które zawsze komentują i zawsze są. 



- Uważaj jak chodzisz idiotko! – krzyknęła irytująca blondynka, w którą niechcący weszłam.
- Idiotko? – zapytałam. – Mierz się z równymi tobie.
- To niemożliwe, nikt w Hogwarcie mi nie dorównuje – odparła Dafne.
- Masz rację, takiej głupoty to jeszcze nikt na świecie nie widział!
- Myślisz, że jak cały dzień gapisz się w ścianę i udajesz, że nad czymś się zastanawiasz, to jesteś mądra?
- Ja nie muszę nic robić i… i tak jestem mądra – odpowiedziałam gniewnie. Zauważyłam, że wokół nas zaczyna zbierać się grupka Ślizgonów. Kto jak kto, ale my kochamy kłótnie.
- Chciałabyś! Tak naprawdę jesteś tylko kłamliwą, tępą suką!
- Tak?! To czemu taka tępa suka jak ja, jest we wszystkim od ciebie lepsza i bardziej lubiana?! – odparłam wściekła. Dafne jednak nie była mi dłużna, wyciągnęła różdżkę i rzuciła w moja stronę jakieś zaklęcie. Na szczęście byłam szybsza.
- Protego – wytworzyłam magiczną tarczę. Tak rozpoczął się nasz pojedynek. Strzelałyśmy w swoją stronę przenajróżniejszymi klątwami. Blondynka szybko się męczyła i przestała za mną nadążać. Za to ja się dopiero rozkręcałam. Rzuciłam na nią Drętwotę, a od razu po jej obronie machnęłam różdżką ponownie:
- Rictusempra! – Dafne padła na ziemię. Zaklęcie obezwładniło ją i wywołało niezłe skurcze mięśni. Podeszłam do ciała Ślizgonki spojrzałam na nią z pogardą. Po chwili rzuciłam na nią kolejne zaklęcie. Jej włosy zmieniły kolor na zielony, a skóra stała się różowa. Wyglądała naprawdę zabawnie. Byłam pewna, że zbyt długo patrzeć na nią nikt nie da rady. Nieźle „raziła” po oczach. Uśmiechnęłam się.
- Może to cię chociaż chwilowo oduczy bezmyślności – mruknęłam. Zaklęcia nie da się złamać, samo przejdzie po kilku dniach. Usłyszałam śmiech. Praktycznie wszyscy znajdujący się w Pokoju Wspólnym patrzyli na całe zajście z uśmiechem. Jednak najbardziej i najgłośniej śmiał się Blaise.
- Widzę, że humorek ci wraca. A, no i… należało się krowie. 

***

Usiadłam przy stole Slytherinu. Ogólnie miałam dość dobry humor, ponieważ co chwilę przychodził do mnie jakiś Ślizgon i gratulował mi „pojedynku” z Dafne. Uproszczając, każdy był szczęśliwy dzięki upokorzeniu Greengrass. Rozejrzałam się po Sali. Księżniczka nie zaszczyciła nas swoją obecnością, pewnie za bardzo się wstydziła.
- Błagam naucz mnie tego zaklęcia – powiedział po raz setny Blaise.
- Nie. Mówiłam ci już, to jest moja tajna broń i nie mogę  tak po prostu się nią dzielić.
- Cholera, Maddie. Wiesz ile osób miałbym w garści, gdybym znał to zaklęcie? Groziłbym im…
- Pomalowaniem włosów na zielono? – przerwałam mu ze śmiechem. ‘
- Właśnie tak. Takie upokorzenie jest gorsze niż dzień w Skrzydle Szpitalnym.
- No to już wiem jak mogę cię szantażować – odparłam. Po chwili zaczęliśmy się śmiać. Oboje. Nie przestałabym gdyby nie sowy dostarczające pocztę. Jednak to nie one przeszkodziły nam w rozmowie. Zrobiły to szepty, krzyki oburzenia i bardzo głośny płacz. Na początku nie zrozumiałam o co chodzi. Dopiero po chwili popatrzyłam na gazetę leżącą przede mną :
„KOLEJNE MORDERSTWO W MINISTERSTWIE MAGII. SEKRETARZ MINISTRA – PATRCIK VANCE ZOSTAŁ OTRUTY”
Otworzyłam szeroko oczy. Myślałam, że to już koniec, że to miało być tylko jedno morderstwo, a okazuje się, że kolejna osoba zginęła kilka dni później.
- Muszę powiedzieć tacie. Muszę powiedzieć tacie. Muszę mu powiedzieć. Powiedzieć. Tacie – powtarzałam w myślach. Zaklęłam cicho. To był tata Emily, tej z którą „zaprzyjaźnić się” miała Pansy. Nie wiem jak pomogło to im w morderstwie, ale…
- Ciekawe jak to możliwe – usłyszałam głos Teodora.
- Ale co?
- No, że w Ministerstwie pracuje tylu aurorów, a żaden jeszcze nie złapał tego mordercy.
- Morderców – poprawiłam go cicho.
- Słucham?
- Wydaję mi się, że stoi za tym więcej osób. W końcu jedna osoba nie byłaby w stanie otruć dwóch bardzo ważnych urzędników, a nawet jeżeli tak, to po co? Pewnie ma to jakiś cel.
- Pewnie tak. Nie martw się Madeline. Złapią ich zanim ucierpi ktoś jeszcze.
- Nie musisz mnie pocieszać.
- Wiem, ale chcę – uśmiechnął się do mnie. 

***

Eliksiry. Myślę, że lubiłabym ten przedmiot gdyby nie Snape. Zawsze widocznie mnie dręczył. Wstawia mi oceny, na które z pewnością nie zasługuję (bo zasługuję na lepsze), wyśmiewa się ze mnie kiedy może i jest naprawdę wredny. Mogłabym powiedzieć, że robi tak z niewyjaśnionych przyczyn, ale nie do końca tak jest. Otóż odgrywa się on na mnie. Mści się za zachowanie mojego taty, który dręczył go w dzieciństwie. Ja wszystko rozumiem, no ale, to przecież nie moja wina, że był sierotą, a mój ojciec to wykorzystywał! *
- Maddie, skup się – szepnęła do mnie Pansy. Miała rację. Robiliśmy dość trudny eliksir, a ja nie chciałam podpaść Snape’owi jeszcze bardziej. Popatrzyłam w książkę. Musiałam dodać jeszcze korzeń mandragory. Był to ostatni składnik. Powoli włożyłam roślinę do kociołka, jednak stało się coś niespodziewanego. Mianowicie, mikstura wybuchła. Praktycznie cała zawartość garnuszka wyleciała na mnie. Oparzyła całe moje ręce, szyje, klatkę piersiową i brzuch. Czułam jakby substancja wyżerała mi skórę. Usłyszałam krzyk i kolejny, i kolejny. Jedną z krzyczących osób byłam ja. Parzyło, tak strasznie parzyło. Upadłam na ziemię. Poczułam jak tracę przytomność. Usłyszałam jeszcze śmiech Dafne i polecenie, aby zanieść mnie do Skrzydła Szpitalnego.
- Zemszczę się – wyksztusiłam w stronę Dafne i rozpłynęłam się. 

***

- Chyba się budzi – usłyszałam jakiś znajomy głos. Wracałam z ciemności, przynajmniej tak się czułam. Zapragnęłam otworzyć oczy, ale wtedy poczułam okropny ból. Rozsadzał moją głowę. Krzyknęłam.
- Maddie otwórz oczy, co się dzieje?!
Stwierdziłam, że posłucham tej rady. Po chwili patrzyłam na grupkę moich przyjaciół. Wszyscy mieli zatroskane wyrazy twarzy. Głowa bolała coraz mniej. Okazało się, że to pani Pomfrey rzuciła w moją stronę jakimś zaklęciem.
- Co mi się stało? – zapytałam.
- Ta wariatka zamieniła korzeń mandragory na korzeń jakiejś wybuchowej rośliny, przez co twój eliksir…
- No wiem, ale co ze mną? – przerwałam Pansy.
- Byłaś nieźle poparzona, ale pani Pomfrey uratowała sytuację. Dzięki szybkiej reakcji nie będziesz miała żadnych blizn, ale może cię jeszcze trochę to boleć.
- Rozumiem. Czyli w sumie nic się nie stało, mogę już stąd iść?
- Pani Pomfrey powiedziała, że wypuści cię wieczorem, na Dafne zemścisz się później. Z resztą my zrobiliśmy już swoje – powiedział z uśmiechem Blaise.
-Przecież wiecie, że to nie wystarczy. A co jej zrobiliście?
- Odwróć się – nakazał mi Zabini. Po mojej lewej stronie, na łóżku leżała kolorowa istota. Oczywiście była to śpiąca Dafne.
- Co jej zrobiliście? Nie będziecie mieli przez to kłopotów?
- Harper stał obok tej suki po twoim „wypadku”, więc popchnął ją na jej kociołek, przez co jest tak oparzona, jak ty. Albo i mocniej.
- Było takie zamieszanie, że nawet ona nie zauważyła kto ją popchnął. Równie dobrze mógłby to być prawdziwy wypadek – wtrącił się Harper.
- Dziękuję – powiedziałam szczerze. Mogłam na nich liczyć,  nawet jeżeli wiązało się to z okrutną zemstą.
- Posiedzielibyśmy z tobą jeszcze trochę, ale musimy iść na obiad. Potem przyniosę ci coś do jedzenia – powiedział Teodor, a następnie Ślizgoni zaczęli się zbierać do wyjścia.
***

Na szczęście, jeszcze przed kolacją, pielęgniarka wypuściła mnie ze Skrzydła Szpitalnego. Dała mi jakiś eliksir przeciwbólowy i kazała na siebie uważać. Miałam szczęście, że przez cały czas zajmowała się Dafne, ponieważ musiałabym znosić towarzystwo Greengrass. Po spokojnej kolacji, ruszyłyśmy z Pansy do dormitorium.
- Na pewno dobrze się czujesz?
- Tak, nie musisz mnie ciągle o to wypytywać, Pansy!
- No dobrze. Wiesz co, Maddie? Strasznie się martwię – spojrzałam na nią wyczekująco. – Bo widzisz, między mną, a Draco jest coraz gorzej. Od balu prawie na mnie nie spojrzał, za to często gada z tą debilką.
- Z Dafne? – kiwnęła głową. – Widzisz swój jest warty swego.
- Jak możesz tak mówić?! Przecież wiesz, że on mi się strasznie podoba.
- Wiem, Pansy. Jednak jak sama powiedziałaś, PODOBA cię się. A jakieś głupie zauroczenie jest niczym w porównaniu z zakochaniem. Zobaczysz, że jeszcze znajdziesz kogoś stworzonego dla ciebie.
- Dzięki, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła – powiedziała i mocno mnie przytuliła. Oczywiście oddałam jej uścisk. Po chwili doszłyśmy do Pokoju Wspólnego, a następnie do naszego dormitorium. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to liścik leżący na moim łóżku. Od razu po niego sięgnęłam.

„Spotkajmy się dzisiaj o 20:30 w Pokoju Życzeń. Mam nadzieję, że nie jadłaś zbyt dużo na kolację” 

Nadawca nie podpisał się, ale oczywiście wiedziałam od kogo dostałam to zaproszenie. Otóż przy liściku leżało pudełko czekoladowych żab. Tylko Teodor wiedział, że są to moje ulubione słodycze, ponieważ tylko on mnie o to pytał. Uśmiechnęłam się. Liczyłam na naprawdę miłe spotkanie. Okazało się, że zostało mi tylko trzydzieści minut, więc szybko pobiegłam do łazienki. Musiałam się uczesać i trochę mocniej pomalować.
- Mam nadzieję, że są to twoje ostatnie chwile jako singielki – roześmiała się trzymająca kartkę Pansy. Spiorunowałam ją wzrokiem. Dobrze wiedziała, że nie chciałam wchodzić w żaden związek. Po dwudziestu minutach byłam gotowa. Miałam na sobie białą sukienkę w szare wzory, białe buty i pasującą biżuterię. Stwierdziłam, że jestem gotowa i wyszłam.
- Powodzenia – usłyszałam jeszcze głos mojej przyjaciółki. 

Znalezione obrazy dla zapytania Isabelle Fuhrman black and white
  * - od tej pory dłuższe przemyślenia Maddie będę zapisywać kursywą. Wydaje mi się, że lepiej to wygląda i bardziej pasuje ;) 

środa, 9 marca 2016

Rozdział 11

Decyzja

A więc wreszcie nadszedł ten dzień, w którym wrzucam nowy rozdział. Przepraszam, że trwało to tak długo, ale nie miałam zbyt dużo czasu. Nie chciałabym prosić was o komentarze, ale... Wyświetleń jest naprawdę sporo, ale one nie dają żadnej satysfakcji. Nie obchodzi mnie ile osób czyta mojego bloga, wolałabym wiedzieć co o nim myślą. Poznać waszą opinię, nawet jeżeli ona nie jest zbyt dobra. A teraz, zapraszam do czytania:

 
Miesiąc później…

Siedziałam przy stole Slytherinu obok Pansy i Blaise’a. Jadłam tosta i patrzyłam na Teodora siedzącego prawie naprzeciwko mnie. Ostatnimi czasy z nikim nie czułam się tak dobrze, jak z nim.
- Pierwszy grudnia… Listopad zleciał całkiem szybko i miło, co nie? – zapytała moja przyjaciółka. Nienawidziłam gdy ktoś wyskakiwał z tak głupim pytaniem. Była to typowa bezmyślna próba rozpoczęcia rozmowy.
- Tak – mruknęłam z uśmiechem. Kłamałam. Ten miesiąc był dla mnie straszny. Minął mi na zadręczaniu się całą tą sprawą z organizacją. Na początku zastanawiałam się kogo chcą zabić. Obstawiałam, że któregoś z rodziców osób, które mieli wypytać. Potem czekałam. Z czasem to czekanie zaczęło mnie stresować. Całymi dniami zastanawiałam się, co JA mogłabym zrobić. W końcu stwierdziłam, że muszę powiedzieć o wszystkim tacie. Szybko z tego zrezygnowałam. Następnie martwiłam się, że ktoś zginie. Bałam się, że będzie to moją winą, w końcu to ja nie zareagowałam. Ostatnim etapem był mój egoizm. Stwierdziłam, że co ma się stać, to się stanie, a jedna szesnastolatka tego nie zmieni. Starałam się zapomnieć o całej tej sytuacji.
- Nad czym ty znowu myślisz? Ostatnio więcej gapisz się w ścianę niż mówisz. Depresje masz, czy co? – zapytał się „poważnym” tonem Blaise, a Pansy szturchnęła go i spojrzała się z wyrzutem.
- Chciałem powiedzieć, martwimy się o ciebie – wyszczerzył się.
- Dzięki, ale nic mi nie jest.
- To pewnie przez Notta – zakrztusiłam się herbatą.
- O co ci chodzi?
- Pansy, czy ty to widzisz? Nasza Maddie się zakochała – powiedział trochę za głośno.
- Przykro mi, Blaise, ale ten czas jeszcze nie nadszedł – uśmiechnęłam się. Ślizgon chciał jeszcze coś dodać, ale do sali wleciały sowy. Narobiły tyle hałasu, że nawet jakby mi odpowiedział, nie usłyszałabym. Bonnie rzuciła gazetę na mój talerz. Jak zwykle był to tylko Prorok Codzienny. Z przyzwyczajenia chciałam zgiąć go i włożyć do kieszeni, a treść przejrzeć później, ale coś przykuło moją uwagę. Na pierwszej stronie, czerwonymi, wielkimi literami było napisane : „DYREKTOR DEPARTAMENTU MIĘDZYNARODOWEJ WSPÓŁPRACY CZARODZIEJÓW ZOSTAŁ ZAMORDOWANY!”. Zaczęłam szukać jeszcze jednej informacji. Tak, Jon Porgait zginął z trucizną w krwioobiegu. Moje najgorsze obawy się spełniły. Organizacja zrobi wszystko, łącznie z morderstwem aby uzyskać swój cel. Najgorsze jest to, że nie wiem co to za cel.
- Jak myślisz, kto mógł to zrobić? – zapytałam Pansy, byłam ciekawa co mi odpowie.
- Nie mam pojęcia. W Świecie Magii zawsze panował spokój, a teraz… Morderstwo i to jeszcze dotyczące tak ważnego urzędnika.
- Tak… Ale ktokolwiek to zrobił, na pewno chce wywołać panikę. Z resztą wierzę, że aurorzy znajdą sprawcę. To był mugolak, prawda?
- Tak, chyba tak – przytaknęła.  Stwierdziłam, że T.F.T.J. głównie chce się pozbyć mugolaków z ważnych stanowisk. Ale po co? Żeby zagarnąć je dla siebie? Rodzice moich przyjaciół i tak są wysoko postawieni.
- Idziemy? – moje rozmyślanie przerwał Blaise.
- Ale gdzie? – Ślizgoni roześmiali się.
- Madeline, jest dziewiąta, a ty jeszcze śpisz? No na lekcje, a gdzie…
- Zamyśliłam się, pff, no to chodźmy.
                                                             
                                                                ***

Lekcje minęły mi całkiem szybko. Za to ten dzień nie należał do najlepszych. Na eliksirach wylałam swoją idealną miksturę i straciłam sporo punktów. Na transmutacji pokłóciłam się z Dafne (kolejne punkty poleciały). A na deser zapomniałam zrobić referatu na zaklęcia. Wyszłam z sali i od razu poszłam na obiad. Byłam strasznie głodna.
- Coś się stało? Jesteś dzisiaj strasznie roztargniona – podszedł do mnie Teodor.
- Po prostu rozmyślam nad tym morderstwem. Chwila… Czy ty przypadkiem nie mówisz o pewnym zdarzeniu na eliksirach?
- Raczej, no wiesz, ta ławka wyglądała dużo lepiej z wielką, wypaloną dziurą pośrodku – uśmiechnął się.
- Wielkie dzięki. Przynajmniej MÓJ eliksir zadziałał.
- Aż za dobrze… - roześmiałam się. Wystarczył lekki żart w jego wykonaniu, żeby mnie rozweselić.
- Dzięki – powiedziałam. Wiedziałam, że specjalnie poprawił mi humor.
- A wymyśliłaś coś, w związku z tym całym morderstwem?
- Nie, nic konkretnego. Po prostu moi rodzice też mają całkiem ważne stanowiska i mam nadzieję, że taka zbrodnia się już nie powtórzy – skłamałam. W końcu pochodzę z rodziny, która słynie z bardzo czystej krwi, więc nic nam nie grozi. Czasami przerażało mnie, że kłamanie przychodziło mi tak lekko.
- Rozumiem – odpowiedział i ścisnął moją rękę. Ten drobny gest dodał mi otuchy. Sprawił, że chciałam dotknąć go jeszcze raz. Zapomniałam o wszystkich moich problemach. Na szczęście dotarliśmy do stołu w Wielkiej Sali. Przecież nie mogłam się w nim zakochać. To nie był czas na taką słabość, którą jest… miłość. Uwielbiałam spędzać czas z Teodorem, ale potrzebowałam go jako przyjaciela, który mnie rozumie. TYLKO.  Usiadłam przy stole i zaczęłam się rozglądać. Mój wzrok padł na siedzącego przy stole Gryffindoru Harry’ego. Był szczęśliwy, rozmawiał i śmiał się z Ronem. Uśmiechnęłam się, na szczęście mądrze wybrnęłam z kłótni o Pelerynę. W dzień, w który obiecałam mu ją oddać wybrałam się tajemnym przejściem do Hogsmeade i… Kupiłam fałszywą Pelerynę Niewidkę. Dobrze jest być Ślizgonem…

                                                                       ***

Dziewczyny zasnęły, a ja pognałam w stronę Pokoju Życzeń. Myślałam jeszcze o błoniach, ale grudniowe noce nie należą do ciepłych… Przeszłam trzy razy przed drzwiami i wyobraziłam sobie wymarzony pokój. Po chwili weszłam do środka. Ku mojemu zdziwieniu przy kominku siedziała Luna Lovegood.
- Widzę, że pragnęłaś tego samego co ja – powiedziała nie odwracając się.
- Czyli? – zapytałam sceptycznie.
- Spokoju, ciszy, samotności. Siadaj, może towarzystwo przyda nam się bardziej. Zawsze wiedziałam, że ten pokój jest bardzo inteligentny.
Nic nie odpowiedziałam. Po prostu położyłam się na dywanie. Żałowałam, że obok mnie siedzi Krukonka, ale na więcej liczyć nie mogłam.
- Dlaczego jesteś taka miła? Przezywamy cię, nazywamy Pomyluną, a ty dalej utrzymujesz ten swój uśmiech i łagodność.
- Ogniem pożaru nie ugasisz.
- Nie powiedział nigdy żaden Ślizgon… - mruknęłam. Liczyłam na śmiech albo chociaż szerszy uśmiech, a Luna po prostu pokiwała głową. Zamknęłam więc oczy i rozkoszowałam się ciszą.
- Żałosne – powiedziałam. Naszła mnie dziwna ochota wygadania się. – Mam tyylu przyjaciół. Podobno prawdziwych. Ale jak zauważą, że coś się dzieje. Że od miesiąca chodzę zamyślona i smutna, to nie zapytają co mnie gnębi. Znaczy, zapytają, ale jak dostaną głupią wymówkę jako odpowiedź, nie dopytują się. Ludzie są tacy samolubni. Gdy mają problem pragną się wygadać, liczą na radę, mówią ci, jakim wspaniałym przyjacielem jesteś. Ale jak przyjdzie co do czego – ty masz problem, zignorują to. Zaczną odsuwać od siebie myśl, że powinni ci pomóc. Po co mają martwić się jeszcze twoimi zmartwieniami? A najśmieszniejsze jest to, że nawet jeżeli by się dopytali, to nie powiedziałabym im. Nie mam z kim porozmawiać… Nie mam nikogo kto zrozumiałby mnie w stu procentach. Przykre… - wyrzuciłam z siebie.
- Powiedz mi. Może obcym osobom mówi się łatwiej o swoich zmartwieniach, niż bliższym – roześmiała się. – Ale co ja mogę o tym wiedzieć. Nie mam zbyt wielu przyjaciół… Powiedz mi.
- Nie powinnam – powiedziałam, ale zaczęłam zastanawiać się nad tą możliwością. Luna i tak nikomu by nie powiedziała (trochę nie miała komu) i czułam wewnętrzną potrzebę rozmowy.
- Powiedz mi.
- Zaczynasz mnie irytować.
- Powiedz mi.
- Dobrze, ale to nie dlatego, że cię lubię. Robię to tylko dla siebie – odchrząknęłam. – Pewne osoby… osoby, na których bardzo mi zależy biorą udział w czymś naprawdę złym. Chciałabym powiedzieć całą prawdę o tym komuś, kto mógłby to zakończyć, ale zraniłoby to ich. Tu nawet nie chodzi o stratę ich zaufania, tylko o poważną krzywdę.
- Złe uczynki ciągną za sobą konsekwencje.
- Ale to nie do końca jest ich wina – odparłam. – Wydaje mi się, że nie mają wyjścia.
- No to pomożesz im, kończąc coś złego, do czego są zmuszani.
- Przecież mówiłam, że to ich zrani! – wkurzyłam się.
- A to zło ich nie rani?
Nie odpowiedziałam. Po prostu spojrzałam się na płonący w kominku ogień. Zawsze mnie uspokajał. Te tańczące ze sobą, gorące płomyki światła. Nierównomierne, poruszające się z pasją języki ognia. Pożerające wszystko, co je otacza. Fascynowały mnie. Przypominały mi ludzi. Mnie.
- Pójdę już – powiedziałam i ruszyłam w stronę drzwi. Chwyciłam klamkę i odwróciłam się do blondwłosej Krukonki:
- Dziękuję – powiedziałam. Niestety to słowo nie przeszło mi zbyt gładko przez gardło. Bycie Ślizgonką dało się we znaki. Wyszłam z pokoju. Nie wzięłam ze sobą Peleryny, więc w każdej chwili złapać mnie mógł nasz woźny. Nie przejmowałam się tym. Mój umysł był pełen od najróżniejszych myśli. Nowość? Nie. Kiedyś mój tata stwierdził, że mnie to wykończy. Pewnie miał racje. Ten dzień nie należył do najprzyjemniejszych. Jednakże podjęłam bardzo ważną decyzję. Powiem ojcu o wszystkim. Święta już niedługo, więc spotkam się z tatą osobiście i opowiem mu o organizacji. Wszystko co wiem. Jestem sprawiedliwa. Kocham swoich przyjaciół, ale nie poświęcę dla nich życia innych ludzi. Jeżeli ktoś robi coś złego, musi ponieść karę. Nieistotne jest to, czy ten ktoś jest rodzicem mojego przyjaciela. Powiem tacie, nawet jeżeli przeze mnie rodzice Ślizgonów pójdą do Azkabanu. To zaszło już za daleko. 

 Znalezione obrazy dla zapytania isabelle fuhrman and  sad