- Dobry
wieczór, dziękuję – uśmiechnęłam się w stronę Teodora. Miał na sobie ciemne
jeansy i niebieską koszulę, która podkreślała kolor jego oczu. Spojrzał na
mnie, a ja do niego podeszłam. Pokazał mi gestem, żebym usiadła i odsunął
krzesło. Po chwili patrzeliśmy sobie w oczy i jedliśmy spaghetti.
- Dziękuję.
Jest przepięknie.
- Ale za co
mi dziękujesz?
- Za to, że
poświęciłeś dla mnie trochę czasu i za to, że mam powód do uśmiechu.
- Zatem było
warto – odparł. – Już ostatnio zauważyłem, że coś się stało, ale nie chciałem
naciskać. Możesz mi powiedzieć, Madeline.
- Wiem, że
mogę, ale jeszcze nie dzisiaj.
- W takim
razie porozmawiajmy o czymś milszym. Na przykład… o świętach. Wyjeżdżasz, czy
zostajesz w Hogwarcie?
- Wyjeżdżam,
jakkolwiek mnie moi rodzice denerwują, nie wyobrażam sobie bez nich świąt
–odpowiedziałam.
- Ja też
jadę, ale chyba wolałbym zostać.
- Dlaczego?
- Mieliśmy
porozmawiać o czymś milszym – zażartował, a ja spojrzałam się na niego z
powagą. – Mojego ojca w ogóle nie ma w domu. Cały czas pracuje, zdarzało mu się
nawet w święta. Dodatkowo czasem bywa, no, dyskryminujący. Ma te swoje dziwne,
chore poglądy. No wiesz : „Magia dla czystych, świat dla czarodziejów”. A moja
mama, na wszystko mu pozwala. Czasami zachowuje się jakby nic jej nie
obchodziło, no oprócz zdania mojego taty. Moi rodzice przytłaczają mnie i chyba
właśnie dlatego wybieram samotność.
Spojrzałam
się na niego ze współczuciem i złapałam za ręke. Chciałam dać mu wsparcie.
Chciałam być przy nim. Siedzieliśmy tak przez jakiś czas. Panowała między nami
cisza, ale była dobra. Potrzebna. Po chwili zaczęliśmy rozmawiać. Tym razem
tylko o przyjemnych rzeczach, o podróżowaniu, muzyce, filmach (też ogląda
mugolskie filmy!), jedzeniu. Czas mijał nam naprawdę szybko i nim się
obejrzeliśmy była już północ. Przytuliliśmy się i wróciliśmy do lochów.
***
- Musimy
pogadać – powiedział wściekły Harry. Złapał mnie na korytarzu, gdy szłam na
śniadanie. Pokiwałam Pansy głową, że
może już iść i odeszłam na bok.
- Tak?
- Przecież
dobrze wiesz o co chodzi. Dałaś mi sztuczną pelerynę. Jej moc wyczerpała się po
kilku tygodniach.
- I tak
dłużej niż myślałam. Przepraszam, naprawdę. Wiem, że nie powinnam, niezależnie
od tego, co myślisz o Ślizgonach, to nie jesteśmy tacy źli. Mamy rachunek
sumienia, obiecuję, że oddam ci na obiedzie, tym razem prawdziwą.
- Nie wierzę
ci, jesteś podstępna, a w oszukiwaniu masz talent.
- To
poczekaj do obiadu i tak nie masz wyboru – odparłam z uśmiechem i poszłam na
śniadanie. Po chwili dołączyłam do moich przyjaciół.
- I jak
było? – zapytała Pansy, a ja spojrzałam na nią zdziwiona. – No, wczorajsza
randka, jesteście już parą?
- Nie, ja
tam wolę się nie spieszyć.
- Co
robiliście? – usłyszałam kolejne pytanie, jednak nie zdążyłam na nie odpowiedzieć,
bo KTOŚ się wtrącił.
- Lepszym
pytaniem jest, czy na pewno chcemy to wiedzieć. W końcu dziewczyna, chłopak,
pokój, hormony… To może oznaczać tylko jedno.
- Bardzo
zabawne Blaise, ale ja mam wyższe standardy niż ty. A tak serio, to przygotował
dla mnie kolację i dużo rozmawialiśmy.
- Tak to się
teraz nazywa, tak? – odparł pewien przygłup, a ja trzepnęłam go po głowie.
- Ale tylko
gadaliście?
- Ha! –
krzyknął triumfująco Blaise.
- Widzicie,
niektórzy mogą TYLKO rozmawiać i to im wystarcza.
- Może tobie
tak, ale jestem ciekawy czy Teodorowi też – wyszczerzył się Zabini, a ja
zakryłam sobie twarz dłonią w geście rezygnacji. Po śniadaniu poszliśmy na lekcje.
Na szczęście były skrócone, ponieważ mieliśmy wyjście do Hogsmeade. Zajęcia
minęły szybko, a po nich wszyscy pobiegli do dormitoriów. Musieliśmy przygotować
się do wyjścia, ponieważ było to ostatnie wyjście przed świętami. Umówiliśmy
się jednak z Pansy, Blaisem, Draco, Harperem i Millicentą, że prezenty kupimy w
Wigilię, razem. Jednakże zdecydowałam, że i tak pójdę do Hogsmeade. Lubiłam tę
wioskę.
- Pójdziesz
ze mną? – zapytałam Pansy.
- Tak, ale
mam jeszcze coś do załatwienia. Poczekasz na mnie?
- Jasne –
mruknęłam i chwyciłam jakąś książkę. Już dawno niczego nie czytałam. Dopiero po
chwili zrozumiałam co się dzieje. Szybko chwyciłam Mapę Huncwotów. Tym razem
spotkali się w dormitorium chłopców. Miałam szczęście, że nie zdążyłam jeszcze
oddać Peleryny Harry’emu. Wzięłam ją i szybko pobiegłam. Liczyłam na to, że
dowiem się czegoś więcej. Po chwili chciałam zapukać do drzwi, jednak
zobaczyłam idącą w moją stronę Dafne. Stwierdziłam, że do pokoju wejdę razem z
nią. Po chwili stałam w Pelerynie tuż przy Pansy.
- Wiem, że
zebranie i w ogóle, ale zdążymy pójść jeszcze do Hogsmeade?
- Tak –
odpowiedział Draco. – Jak zauważyliście ostatnio sprawa zaczęła się robić
poważna, dlatego musimy być jeszcze bardziej dyskretni.
- Niby
czemu? I tak praktycznie nic nie robimy na tych zebraniach.
- Musimy
mieć pewność, że nie tylko wasi rodzice są w to zaangażowani. Wy też
powinniście.
- Musimy?
Wy, czyli kto? Te wszystkie morderstwa, nie wierzę, że za tym wszystkim stoją
tylko nasi rodzice – powiedział z powątpiewaniem Blaise.
- Czy tak
trudno w to uwierzyć?
- Tak, tym
bardziej, że nie wierzę w to, że wszystko wymyślił twój ojciec.
- Słucham?
To, że twój by tego nie wymyślił, nie oznacza, że mój nie dałby sobie rady –
odparł Draco.
- Masz
rację, mój ojciec nie wpadłby na pomysł mordowania ludzi.
- To czemu
dalej jesteście w tej organizacji?
-
Przepraszam, że przerywam waszą genialną kłótnię, ale Blaise ma trochę racji.
Ja też słyszałam coś o tym, że organizacją rządzi ktoś zupełnie inny. Z resztą
moi rodzice milkną jak pytam ich, czemu są jeszcze w T.F.T.J. Wydaje mi się, że
ktoś ich zmusza – powiedziała Pansy.
- Moich
chyba też.
- No właśnie
– przytaknął Blaise.
- W każdym
razie, to nie wasza sprawa.
- Czyli ty
też nie wiesz, co Draco?
-
Oczywiście, że wiem. Macie rację, oprócz mojego taty, za organizacją stoi ktoś
więcej, ale nie mogę powiedzieć wam kto.
Po wypowiedzi
Malfoya, moi przyjaciele zaczęli się dalej spierać, a ja musiałam sobie wszystko
przetworzyć.
Ktoś więcej? Jak to? Czyli… To nie
jest ich wina, to nie jest wina rodziców moich przyjaciół. A więc… Nie mogę ich
oskarżyć, bo pójdą siedzieć za coś, do czego są zmuszani. Bo nie sądzę, że
zdołają się z tego wybronić. Może to niewłaściwe, ale sama chcę odkryć kto i
dlaczego wydaje rozkazy. Ale… Przeze mnie zginą ludzie, więcej i więcej. A więc
muszę się pospieszyć, jednak to JA chcę się dowiedzieć pierwsza. Rozgryzę to,
zdobędę dowody i o wszystkim powiem. Taaaak.
- No to
wtedy będziemy spotykać się co piątek w Pokoju Życzeń – oznajmił Draco.
- Ale po co
nam treningi?
- Mówiłem
już to, Pansy. Niedługo będziemy brali czynny udział w akcjach, więc musimy
znać więcej zaklęć i być sprawniejsi. Chyba, że wolisz zginąć z ręki aurora.
- Dobra,
namówiłeś mnie.
***
- To co,
idziemy do Hogsmeade? – powiedziała Pansy, wchodząc do dormitorium. Miałam
szczęście, że zdążyłam wejść tam przed nią.
- Pewnie, w
ogóle idziemy w jakieś konkretne miejsce? Chcesz coś kupić?
- Nie,
raczej nie. Możemy pójść do Pubu pod Trzema Miotłami.
- Ok, no i
może akurat spotkamy po drodze chłopców.
- Taa. Tak
się cieszę, że nie robimy teraz zakupów świątecznych, przynajmniej nie musimy upychać
się w tych wszystkich sklepach.
Ubrałyśmy
płaszcze i poszłyśmy w stronę Hogsmeade. Jednak, gdy tylko wyszłyśmy na dwór,
zobaczyłyśmy coś wspaniałego.
- Śnieg! –
krzyknęłyśmy w tym samym czasie. W końcu, nieważne ile ma się lat, śnieg zawsze
cieszy. A tutaj, w Hogwarcie, dodawał tylko uroku i klimatu. Było przepięknie.
- Dobra, ale
chodźmy już, bo zaraz trzeba będzie wracać. A nie wiem jak ty, ale ja nie chcę się spóźnić na obiad.
- Racja –
odparła Pansy.
Ruszyłyśmy
więc w stronę pubu. Po drodze rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się. Brakowało nam
wspólnych wypadów i rozmów. Byłyśmy już bardzo blisko naszego celu, gdy nagle
poczułam lekkie uderzenie w głowę. Odwróciłam się zakłopotana. Naprzeciwko mnie
zauważyłam uśmiechającego się Blaise’a, Harpera i Draco. Dopiero po chwili
dotarło do mnie, że wszyscy trzymają śnieżki. Jednak było już za późno.
- Teraz! –
krzyknął Blaise, a my z Pansy oberwałyśmy kulkami śniegu. Oczywiście był to
początek wojny. Każdy z nas lepił śnieżki najszybciej jak umiał i rzucał w kogokolwiek.
Już po chwili byliśmy całkiem mokrzy. W pewnym momencie poczułam, jak coś
związało moje nogi i przewróciłam się prosto w zaspę. Wkurzona zaczęłam szukać
sprawcy. Okazało się, że to Harper stał i śmiał się z różdżką w ręku.
- Zemszczę
się! – krzyknęłam i wstałam z ziemi.
- Nie mogę
się doczekać.
Stwierdziłam,
że będę musiała chwile z tym poczekać, ponieważ w moją stronę leciała śnieżka.
Zrobiłam unik i z powrotem włączyłam się
do bitwy. Jednak nie zapomniałam o Harperze, o nie. Po kilku minutach nastała
krótka przerwa, możliwe, że była ona spowodowana naszym zmęczeniem. Jednak ja
nie chciałam odpoczywać. Wyciągnęłam różdżkę i niepostrzeżenie unieruchomiłam
Harpera. Następnie zaczęłam wolno zmierzać w jego stronę.
- Chłopaki,
ratujcie!
- Pomogę ci,
Maddie! – krzyknęła Pansy i rzuciła się na Draco i Blaise’a. – Zatrzymam ich, a
ty rób swoje!
Nie
potrzebowałam niczego więcej, podbiegłam do nieruchomego Harpera i popchnęłam
go. Jego bezwładne ciało runęło w śnieg, a on krzyknął. Następnie usiadłam na
niego i zaczęłam wcierać śnieg w jego włosy.
- Następnym
razem pomyślisz dwa razy przed zaatakowaniem mnie – powiedziałam ze śmiechem.
Niestety kilka sekund później zaklęcie minęło, a chłopcy pokonali Pansy, więc
obie leżałyśmy przygniecione przez nich w śniegu. Zrobiło się już późno, więc
musieliśmy wracać. Osuszyliśmy się zaklęciem i poszliśmy na obiadokolację. Może
i nie zdążyliśmy dojść do pubu, ale na pewno bawiliśmy się świetnie. W Wielkiej
Sali oddałam Harry’emu Pelerynę i zjadłam obiad razem z moimi przyjaciółmi. Następnie
poszłyśmy z Pansy do dormitorium i zaczęłyśmy odrabiać pracę domową.
- Następnym
razem to my wygramy – powiedziałam.
- No pewnie,
a ich przegrana będzie tak druzgocąca, że nigdy o niej nie zapomną.
Uśmiechnęłam się.
Gdzie indziej mogłabym być jak nie w Slytherinie? No może w Ravenclaw, ale tam
nie byłoby tak zabawnie.
- Dobra, nie
wiem jak ty, ale ja idę spać – powiedziałam i wgramoliłam się na łóżko.
- Kocham cię
Madeline, nie wiem co bym bez ciebie zrobiła – usłyszałam głos Pansy i
otworzyłam oczy ze zdziwienia. W końcu, Ślizgoni rzadko kiedy okazują uczucia w
ten sposób.
- No ja też nie wiem – roześmiałam się. – I... ja też
cię kocham Parkinson.