Bardzo i to bardzo przepraszam za spóźnienie. Miałam dość dużo nauki, a moja wena uciekła do Włoch. Na początku byłam trochę sceptycznie nastawiona do tego rozdziału, ale efekt końcowy nie jest taki zły. Dodatkowo wyszedł na dłuższy, niż myślałam, że będzie. Zapraszam :
Przeszłam
przez tajne przejście i znalazłam się w Hogsmeade. Ubrałam kaptur i schyliłam
głowę. Nie chciałam nikogo spotkać, a tak było prościej pozostać nierozpoznaną.
Ruszyłam w stronę sklepu Madame Malkin. Gdybym nie kupiła dzisiaj sukienki na
bal, Ślizgoni zaczęliby coś podejrzewać. Wolałabym teraz sprawdzać moją
hipotezę na temat organizacji, jednak kupno szaty było mądrzejszym zagraniem.
Weszłam do sklepu. Miałam szczęście, ponieważ nie było w nim żadnego ucznia.
- Mogłabym w
czymś pani pomóc? – usłyszałam głos pani Malkin.
- W sumie to
tak. Szukam pięknej, oryginalnej i ekstrawaganckiej sukni na bal. Dobrze
byłoby, gdyby przykuwała wzrok,
zachwycała.
- Hm…
Rozumiem. Myślę, że ta będzie odpowiednia panno Black. Jest dość droga, ale
spełnia wszystkie oczekiwania. Dodatkowo pochodzi ona z najnowszej kolekcji –
powiedziała i pokazała mi sukienkę. Była ona czerwona i długa, sięgała aż do
ziemi. Z boku posiadała wycięcie, które odsłaniałoby całą lewą nogę. Dekolt był
w kształcie serca.
- Jest…
Idealna – wykrztusiłam z podziwem.
- Cieszę
się. Chciałaby pani ją przymierzyć?
- Tak,
oczywiście – odpowiedziałam i poszłam do przymierzalni. Po chwili miałam ją na
sobie. Wyglądałam cudownie. Sukienka podkreślała wszystkie moje atuty.
Dodatkowo czerwień była moim „twarzowym” kolorem. Uśmiechnęłam się. Właśnie o
taki efekt mi chodziło. Żałowałam, że nie było przy mnie moich przyjaciół.
Czułam, że ta cała organizacja osłabi naszą przyjaźń. Zawsze byliśmy razem,
staliśmy po tej samej stronie. Teraz mogło się to zmienić. Zdjęłam suknię i
poszłam do kasy.
- Jesteś
sama i smutna, coś musiało się zdarzyć – usłyszałam czyjś głos. Zdziwiona
odwróciłam się i zobaczyłam Lunę Lovegood lub jak my ją nazywaliśmy – Pomylunę.
Wkurzyłam się, nie chciałam nikogo spotkać, a ona była taka irytująca.
- Czego
chcesz?! – warknęłam.
- Martwisz
się czymś i wolałabyś być sama. Przeszkodziłam ci – powiedziała tak, jakby w
ogóle nie usłyszała mojego pytania.
- Tak,
przeszkadzasz mi. Idź bawić się w jasnowidza gdzieindziej.
-
Jasnowidza? Nie, nie jestem nim, po prostu widzę twój smutek. Możemy
porozmawiać.
- Spadaj
Pomyluno, nie potrzebuję cię, nikogo nie potrzebuję – powiedziałam. Próbowałam
ją spłoszyć. Po chwili zapłaciłam za sukienkę, a ona dalej stała przy mnie.
- Jesteś
silną osobą. Nieważne jak ciężko będzie, dasz sobie radę – powiedziała,
popatrzyła mi w oczy i uśmiechnęła się.
- Dziękuję?
– mruknęłam niepewnie.
- Szkoda, że
cały czas nosisz tę maskę. Myślisz, że masz powód, ale… Czy na pewno tak jest?
Lepiej byłoby ci bez niej – dodała tajemniczo i odeszła. Zostawiła mnie w
lekkim zdezorientowaniu. Czułam, że wiem o co jej chodzi, jednak nie zgadzałam
się z nią. Myliła się. To już nie była maska. Ja po prostu taka byłam. Wraz z
przyjściem do Slytherinu stałam się typową Ślizgonką. Tak… chyba tak. Byłam tak
zamyślona, że nawet nie zauważyłam kiedy doszłam do Hogwartu. Zdjęłam kaptur i
weszłam do zamku. Teraz mogłam zająć się organizacją. Poszłam do biblioteki.
Stwierdziłam, że właśnie tam przebywa Evelyn, a to właśnie ona mogła mi pomóc.
Nie żebym chciała powiedzieć jej o tym, co słyszałam. Nie, to by było zbyt
niebezpieczne. Po prostu ona miała coś, czego ja nie. Wychowała się w
arystokratycznej, ślizgońskiej rodzinie. Posiadała wiedzę, której ja nie
miałam. Weszłam do biblioteki. Tak jak się spodziewałam Evelyn siedziała przy
stoliku i czytała książkę. Usiadłam obok niej, a gdy ta na mnie spojrzała,
powiedziałam :
- Potrzebuję
pomocy.
Moja
współlokatorka wytrzeszczyła oczy.
- Że co? Ty…
Potrzebujesz pomocy? – zapytała szczerze zdziwiona.
- Tak, tylko
musisz obiecać, że nikomu nie powiesz o naszej rozmowie.
- Co, boisz
się, że ktoś się dowie, że wielka Madeline Black potrzebowała pomocy? –
zapytała szyderczo, a ja popatrzyłam się na nią karcącym wzrokiem.
- A, czyli
to coś poważnego. Dobrze, obiecuję, że nikomu nic nie powiem. O co chodzi?
-
Przepraszam, ale nie mogę cię wtajemniczyć w sedno sprawy. Potrzebuję jedynie
odpowiedzi na parę pytań. Jaki jest status krwi Wesa Shacklebolta?
- Hm… Jego
mama ma czystą krew, a tata jest mugolakiem.
- Dobrze, a
Emily Vance?
- Taka sama
sytuacja.
- Lydia
McKinnon?
- Nie jestem
pewna jak tata, ale jej mama na pewno jest mugolakiem.
- Mhm, a
Hector Dodge?
- Jego rodzice
to mugolacy.
- Nicoletta
Fenwick?
- Tak samo.
Maddie? O co tu chodzi? Planujesz jakiś zamach, czy co? – zapytała lekko
przestraszona Evelyn.
- Proszę,
żadnych pytań. Dziękuję za pomoc, muszę już iść – powiedziałam i szybko
zebrałam się do wyjścia. Było dokładnie tak jak myślałam. Organizacja miała coś
wspólnego z mugolakami. Jednak nie byłam pewna o co konkretnie może chodzić.
Patrząc na członków tego przedsięwzięcia musiało łączyć się to z arystokracką
nienawiścią do szlam. Tylko czemu akurat te osoby? Miałam mętlik w głowie.
Szłam tak szybko, że nie zauważyłam przechodzącego obok mnie Harry’ego. Ku
mojemu zaskoczeniu chwycił mnie za ramię.
- Oddawaj
moją pelerynę! - był wściekły.
- Myślę, że
będę jej jeszcze potrzebować. Nie zdziwię się, jeżeli nie zrozumiesz, ale to
jest ważne. Proszę, zrób to dla mnie.
- Dla
ciebie?! Na nic nie zasługujesz! Jesteś tylko kolejnym wrednym Ślizgonem, który
wyśmiewa się ze słabszych. Kiedyś byłaś taka dobra. Teraz… Teraz nawet cię nie
poznaję.
- Może po
prostu nigdy mnie nie znałeś? Żywiłeś się pozorami. Widziałeś to, co chciałeś
widzieć – powiedziałam, minęłam go i zaczęłam iść przed siebie. Widocznie
Pottera rozjuszyło to jeszcze bardziej. Podbiegł do mnie i szarpnął tak, abym
się odwróciła.
- Jesteś
głucha, czy masz problem ze zrozumieniem?! Oddaj mi moją własność!
- Nie teraz,
to jest zbyt ważne.
- Przekonaj
mnie.
- Nie
zasługujesz ani na wyjaśnienia ani na moje zaufanie – odpowiedziałam zimnym
tonem. Wściekły Gryfon wyjął różdżkę i wycelował ją we mnie.
- Gdzie jest
peleryna?!
- W moim
dormitorium – odpowiedziałam niewzruszona.
- A więc tam
idziemy - powiedział i popchnął mnie. – No rusz się!
- Będę robić
co będę chciała – powiedziałam wojowniczo i wrzasnęłam. Harry spojrzał się na
mnie zaskoczony. Po chwili podbiegła do nas profesor Sprout.
- Słyszałam
krzyki, co się stało? – zapytała i spojrzała na Pottera, który dalej celował we
mnie różdżką. Uśmiechnęłam się, właśnie o to mi chodziło. Gryfon jakby
zreflektował się jak to wygląda i opuścił magiczny patyk.
- Szłam
sobie spokojnie do lochów, gdy Harry popchnął mnie. Zaczął krzyczeć coś o tym,
że go okradłam. Po chwili wyciągnął różdżkę i kazał oddać mi jego własność. Tyle,
że ja nie mam pojęcia o jaką rzecz chodzi. Niczego mu nie zabrałam –
powiedziałam ze sztucznym dramatyzmem w głosie. Brzmiałam naprawdę
przekonująco.
- To nie
prawda! Ona kłamie! – krzyknął syn Jamesa.
- Tak? A kto
celował we mnie różdżką i groził mi?
- Minus dwadzieścia punktów dla Gryffindoru. Do
tego wieczorem odbędzie pan szlaban. Proszę przyjść do szklarni o godzinie
dwudziestej.
- Słucham?
Przecież ja nic nie zrobiłem – powiedział Harry, a ja zapytałam :
- Czy mogę
już iść do dormitorium?
- Ależ
oczywiście panienko Black. Panie Potter, żeby to było ostatni raz. Widzimy się
na szlabanie – powiedziała pani profesor i odeszła. Uśmiechnęłam się.
- Tak to się
dzieje, gdy zadzierasz ze Ślizgonami. Pelerynę oddam w swoim czasie. Nie rób
głupstw Potter – powiedziałam i odeszłam. Harry prychnął. Wiedziałam, że to nie
była ostatnia tego typu kłótnia. Mój kuzyn charakteryzował się nadzwyczajnym
uporem.
***
Weszłam do
mojego dormitorium. Zauważyłam Pansy
siedzącą na łóżku. Była troszkę smutna.
- O,
Madeline! Jak było w wiosce? – zapytała ze sztucznym uśmiechem.
- Całkiem
fajnie. Kupiłam zniewalającą suknię. Nie, nie, nie, nie ciesz się tak szybko,
zobaczysz ją dopiero w dzień balu – powiedziałam i usłyszałam jęk.
- Serio? Nie
pokażesz mi?
- Dokładnie
tak. Lepiej opowiadaj jak było na randce.
- Kiepsko.
Okazał się totalnym idiotą. To była najgorsza godzina w moim życiu. Widzisz,
właśnie dlatego nie mówiłam ci jak się nazywa. No, ale zmieńmy temat na
ciekawszy. Zaprosił cię już ktoś na bal?
- Tak, jakiś
Puchon pytał mnie o wspólne wyjście, gdy szłam do lochów.
- I?
- Pójdę
sama. Naprawdę nie potrzebuję nikogo, żeby dobrze się bawić. Jestem
samowystarczalna. A ciebie już ktoś zapraszał?
- Jeszcze
nie. Jednak dobrze wiesz, że czekam na propozycję Draco. Tylko na nią się
zgodzę – powiedziała, a ja wywróciłam oczami. – Oj przestań. Nie moja wina, że
to właśnie on mi się podoba. A powracając do tematu, naprawdę pójdziesz sama?
Wiesz, że źle wpłynęłoby to na twoją pozycję.
- Tak, wiem.
Najlepszą opcją byłoby pójście z Blaisem lub ewentualnie z Harperem. Takie
przyjacielskie wyjście na bal. Jednak nie jestem pewna, czy nie woleliby iść na
randkę z dziewczyną, która im się podoba. Zobaczymy. Bal jest dopiero pojutrze.
- Chciałaś
powiedzieć „już”. Boję się, że nikt mnie nie zaprosi.
- Przestań.
Jesteś Pansy Parkinson. Na pewno mnóstwo chłopców chciałoby z tobą iść. A teraz
muszę zająć się czymś bardzo ważnym. Czymś do czego za każdym razem podchodzę z
wielkim trudem.
- Czyli?
- Muszę
zrobić pracę domową – powiedziałam, a Pansy roześmiała się. Na mojej twarzy
także zagościł uśmiech. Uwielbiałam ten jej perlisty śmiech.
- Dasz mi
potem spisać?
- Zapomnij.
- No proszę.
- Nie ma
mowy – powiedziałam, a Pansy dała mi spokój. Wyciągnęłam książki i zaczęłam
pisać esej na temat testrali. Aczkolwiek nie mogłam się skupić.
- Za dużo
wrażeń jak na jeden dzień. Dalej nie
wiem o co dokładnie chodzi z organizacją, ale jeszcze się dowiem. Na razie
wygląda to na zwykłe stowarzyszenie aroganckich arystokratów, którzy
sprzeciwiają się mugolakom będących w magicznym świecie. Mam tylko nadzieję, że
nie okaże się to być czymś dużo poważniejszym – pomyślałam.
świetny rozdział! Czekałam z niecierpliwością i się doczekałam. Masz bardzo poprawny i luźny styl pisania, i dzięki temu nawet gdybyś napisała 2500 słów to i tak czytałoby się rozdział szybko i przyjemnie.
OdpowiedzUsuńDziękuje panno Mana :)
UsuńBardzo fajny rozdział!
OdpowiedzUsuń