A więc wreszcie nadszedł ten dzień, w którym wrzucam nowy rozdział. Przepraszam, że trwało to tak długo, ale nie miałam zbyt dużo czasu. Nie chciałabym prosić was o komentarze, ale... Wyświetleń jest naprawdę sporo, ale one nie dają żadnej satysfakcji. Nie obchodzi mnie ile osób czyta mojego bloga, wolałabym wiedzieć co o nim myślą. Poznać waszą opinię, nawet jeżeli ona nie jest zbyt dobra. A teraz, zapraszam do czytania:
Miesiąc
później…
Siedziałam
przy stole Slytherinu obok Pansy i Blaise’a. Jadłam tosta i patrzyłam na
Teodora siedzącego prawie naprzeciwko mnie. Ostatnimi czasy z nikim nie czułam
się tak dobrze, jak z nim.
- Pierwszy
grudnia… Listopad zleciał całkiem szybko i miło, co nie? – zapytała moja
przyjaciółka. Nienawidziłam gdy ktoś wyskakiwał z tak głupim pytaniem. Była to
typowa bezmyślna próba rozpoczęcia rozmowy.
- Tak –
mruknęłam z uśmiechem. Kłamałam. Ten miesiąc był dla mnie straszny. Minął mi na
zadręczaniu się całą tą sprawą z organizacją. Na początku zastanawiałam się
kogo chcą zabić. Obstawiałam, że któregoś z rodziców osób, które mieli wypytać.
Potem czekałam. Z czasem to czekanie zaczęło mnie stresować. Całymi dniami
zastanawiałam się, co JA mogłabym zrobić. W końcu stwierdziłam, że muszę
powiedzieć o wszystkim tacie. Szybko z tego zrezygnowałam. Następnie martwiłam
się, że ktoś zginie. Bałam się, że będzie to moją winą, w końcu to ja nie zareagowałam.
Ostatnim etapem był mój egoizm. Stwierdziłam, że co ma się stać, to się stanie,
a jedna szesnastolatka tego nie zmieni. Starałam się zapomnieć o całej tej
sytuacji.
- Nad czym
ty znowu myślisz? Ostatnio więcej gapisz się w ścianę niż mówisz. Depresje
masz, czy co? – zapytał się „poważnym” tonem Blaise, a Pansy szturchnęła go i
spojrzała się z wyrzutem.
- Chciałem
powiedzieć, martwimy się o ciebie – wyszczerzył się.
- Dzięki,
ale nic mi nie jest.
- To pewnie
przez Notta – zakrztusiłam się herbatą.
- O co ci
chodzi?
- Pansy, czy
ty to widzisz? Nasza Maddie się zakochała – powiedział trochę za głośno.
- Przykro
mi, Blaise, ale ten czas jeszcze nie nadszedł – uśmiechnęłam się. Ślizgon
chciał jeszcze coś dodać, ale do sali wleciały sowy. Narobiły tyle hałasu, że
nawet jakby mi odpowiedział, nie usłyszałabym. Bonnie rzuciła gazetę na mój
talerz. Jak zwykle był to tylko Prorok Codzienny. Z przyzwyczajenia chciałam
zgiąć go i włożyć do kieszeni, a treść przejrzeć później, ale coś przykuło moją
uwagę. Na pierwszej stronie, czerwonymi, wielkimi literami było napisane :
„DYREKTOR DEPARTAMENTU MIĘDZYNARODOWEJ WSPÓŁPRACY CZARODZIEJÓW ZOSTAŁ
ZAMORDOWANY!”. Zaczęłam szukać jeszcze jednej informacji. Tak, Jon Porgait
zginął z trucizną w krwioobiegu. Moje najgorsze obawy się spełniły. Organizacja
zrobi wszystko, łącznie z morderstwem aby uzyskać swój cel. Najgorsze jest to,
że nie wiem co to za cel.
- Jak
myślisz, kto mógł to zrobić? – zapytałam Pansy, byłam ciekawa co mi odpowie.
- Nie mam
pojęcia. W Świecie Magii zawsze panował spokój, a teraz… Morderstwo i to jeszcze
dotyczące tak ważnego urzędnika.
- Tak… Ale
ktokolwiek to zrobił, na pewno chce wywołać panikę. Z resztą wierzę, że aurorzy
znajdą sprawcę. To był mugolak, prawda?
- Tak, chyba
tak – przytaknęła. Stwierdziłam, że
T.F.T.J. głównie chce się pozbyć mugolaków z ważnych stanowisk. Ale po co? Żeby
zagarnąć je dla siebie? Rodzice moich przyjaciół i tak są wysoko postawieni.
- Idziemy? –
moje rozmyślanie przerwał Blaise.
- Ale gdzie?
– Ślizgoni roześmiali się.
- Madeline,
jest dziewiąta, a ty jeszcze śpisz? No na lekcje, a gdzie…
- Zamyśliłam
się, pff, no to chodźmy.
***
Lekcje minęły
mi całkiem szybko. Za to ten dzień nie należał do najlepszych. Na eliksirach
wylałam swoją idealną miksturę i straciłam sporo punktów. Na transmutacji
pokłóciłam się z Dafne (kolejne punkty poleciały). A na deser zapomniałam zrobić
referatu na zaklęcia. Wyszłam z sali i od razu poszłam na obiad. Byłam
strasznie głodna.
- Coś się
stało? Jesteś dzisiaj strasznie roztargniona – podszedł do mnie Teodor.
- Po prostu
rozmyślam nad tym morderstwem. Chwila… Czy ty przypadkiem nie mówisz o pewnym
zdarzeniu na eliksirach?
- Raczej, no
wiesz, ta ławka wyglądała dużo lepiej z wielką, wypaloną dziurą pośrodku –
uśmiechnął się.
- Wielkie
dzięki. Przynajmniej MÓJ eliksir zadziałał.
- Aż za
dobrze… - roześmiałam się. Wystarczył lekki żart w jego wykonaniu, żeby mnie
rozweselić.
- Dzięki –
powiedziałam. Wiedziałam, że specjalnie poprawił mi humor.
- A
wymyśliłaś coś, w związku z tym całym morderstwem?
- Nie, nic
konkretnego. Po prostu moi rodzice też mają całkiem ważne stanowiska i mam
nadzieję, że taka zbrodnia się już nie powtórzy – skłamałam. W końcu pochodzę z
rodziny, która słynie z bardzo czystej krwi, więc nic nam nie grozi. Czasami
przerażało mnie, że kłamanie przychodziło mi tak lekko.
- Rozumiem –
odpowiedział i ścisnął moją rękę. Ten drobny gest dodał mi otuchy. Sprawił, że
chciałam dotknąć go jeszcze raz. Zapomniałam o wszystkich moich problemach. Na
szczęście dotarliśmy do stołu w Wielkiej Sali. Przecież nie mogłam się w nim
zakochać. To nie był czas na taką słabość, którą jest… miłość. Uwielbiałam spędzać
czas z Teodorem, ale potrzebowałam go jako przyjaciela, który mnie rozumie.
TYLKO. Usiadłam przy stole i zaczęłam
się rozglądać. Mój wzrok padł na siedzącego przy stole Gryffindoru Harry’ego.
Był szczęśliwy, rozmawiał i śmiał się z Ronem. Uśmiechnęłam się, na szczęście
mądrze wybrnęłam z kłótni o Pelerynę. W dzień, w który obiecałam mu ją oddać wybrałam
się tajemnym przejściem do Hogsmeade i… Kupiłam fałszywą Pelerynę Niewidkę.
Dobrze jest być Ślizgonem…
***
Dziewczyny
zasnęły, a ja pognałam w stronę Pokoju Życzeń. Myślałam jeszcze o błoniach, ale
grudniowe noce nie należą do ciepłych… Przeszłam trzy razy przed drzwiami i
wyobraziłam sobie wymarzony pokój. Po chwili weszłam do środka. Ku mojemu
zdziwieniu przy kominku siedziała Luna Lovegood.
- Widzę, że
pragnęłaś tego samego co ja – powiedziała nie odwracając się.
- Czyli? –
zapytałam sceptycznie.
- Spokoju,
ciszy, samotności. Siadaj, może towarzystwo przyda nam się bardziej. Zawsze
wiedziałam, że ten pokój jest bardzo inteligentny.
Nic nie
odpowiedziałam. Po prostu położyłam się na dywanie. Żałowałam, że obok mnie
siedzi Krukonka, ale na więcej liczyć nie mogłam.
- Dlaczego
jesteś taka miła? Przezywamy cię, nazywamy Pomyluną, a ty dalej utrzymujesz ten
swój uśmiech i łagodność.
- Ogniem
pożaru nie ugasisz.
- Nie
powiedział nigdy żaden Ślizgon… - mruknęłam. Liczyłam na śmiech albo chociaż
szerszy uśmiech, a Luna po prostu pokiwała głową. Zamknęłam więc oczy i
rozkoszowałam się ciszą.
- Żałosne –
powiedziałam. Naszła mnie dziwna ochota wygadania się. – Mam tyylu przyjaciół.
Podobno prawdziwych. Ale jak zauważą, że coś się dzieje. Że od miesiąca chodzę
zamyślona i smutna, to nie zapytają co mnie gnębi. Znaczy, zapytają, ale jak dostaną
głupią wymówkę jako odpowiedź, nie dopytują się. Ludzie są tacy samolubni. Gdy
mają problem pragną się wygadać, liczą na radę, mówią ci, jakim wspaniałym
przyjacielem jesteś. Ale jak przyjdzie co do czego – ty masz problem, zignorują
to. Zaczną odsuwać od siebie myśl, że powinni ci pomóc. Po co mają martwić się
jeszcze twoimi zmartwieniami? A najśmieszniejsze jest to, że nawet jeżeli by
się dopytali, to nie powiedziałabym im. Nie mam z kim porozmawiać… Nie mam
nikogo kto zrozumiałby mnie w stu procentach. Przykre… - wyrzuciłam z siebie.
- Powiedz
mi. Może obcym osobom mówi się łatwiej o swoich zmartwieniach, niż bliższym –
roześmiała się. – Ale co ja mogę o tym wiedzieć. Nie mam zbyt wielu przyjaciół…
Powiedz mi.
- Nie
powinnam – powiedziałam, ale zaczęłam zastanawiać się nad tą możliwością. Luna
i tak nikomu by nie powiedziała (trochę nie miała komu) i czułam wewnętrzną
potrzebę rozmowy.
- Powiedz
mi.
- Zaczynasz
mnie irytować.
- Powiedz
mi.
- Dobrze,
ale to nie dlatego, że cię lubię. Robię to tylko dla siebie – odchrząknęłam. –
Pewne osoby… osoby, na których bardzo mi zależy biorą udział w czymś naprawdę
złym. Chciałabym powiedzieć całą prawdę o tym komuś, kto mógłby to zakończyć,
ale zraniłoby to ich. Tu nawet nie chodzi o stratę ich zaufania, tylko o
poważną krzywdę.
- Złe
uczynki ciągną za sobą konsekwencje.
- Ale to nie
do końca jest ich wina – odparłam. – Wydaje mi się, że nie mają wyjścia.
- No to
pomożesz im, kończąc coś złego, do czego są zmuszani.
- Przecież
mówiłam, że to ich zrani! – wkurzyłam się.
- A to zło
ich nie rani?
Nie
odpowiedziałam. Po prostu spojrzałam się na płonący w kominku ogień. Zawsze
mnie uspokajał. Te tańczące ze sobą, gorące płomyki światła. Nierównomierne,
poruszające się z pasją języki ognia. Pożerające wszystko, co je otacza.
Fascynowały mnie. Przypominały mi ludzi. Mnie.
- Pójdę już
– powiedziałam i ruszyłam w stronę drzwi. Chwyciłam klamkę i odwróciłam się do
blondwłosej Krukonki:
- Dziękuję –
powiedziałam. Niestety to słowo nie przeszło mi zbyt gładko przez gardło. Bycie
Ślizgonką dało się we znaki. Wyszłam z pokoju. Nie wzięłam ze sobą Peleryny,
więc w każdej chwili złapać mnie mógł nasz woźny. Nie przejmowałam się tym. Mój
umysł był pełen od najróżniejszych myśli. Nowość? Nie. Kiedyś mój tata
stwierdził, że mnie to wykończy. Pewnie miał racje. Ten dzień nie należył do
najprzyjemniejszych. Jednakże podjęłam bardzo ważną decyzję. Powiem ojcu o
wszystkim. Święta już niedługo, więc spotkam się z tatą osobiście i opowiem mu
o organizacji. Wszystko co wiem. Jestem sprawiedliwa. Kocham swoich przyjaciół,
ale nie poświęcę dla nich życia innych ludzi. Jeżeli ktoś robi coś złego, musi
ponieść karę. Nieistotne jest to, czy ten ktoś jest rodzicem mojego
przyjaciela. Powiem tacie, nawet jeżeli przeze mnie rodzice Ślizgonów pójdą do
Azkabanu. To zaszło już za daleko.
Bardzo miły i sympatyczny rozdział. W dwóch miejscach zmieniłaś czas pisania (w sensie z przeszłego na teraźniejszy), ale innych błędów nie zauważyłam. Czekam na dalszą akcję i i tak shipuję Teodora x Madeline.
OdpowiedzUsuńMogłabyś mi na priv napisać gdzie zmieniłam czasy? Czasami sie rozpraszam ;) + Dziękuje za opinie
UsuńDopiero przeczytałam. Bardzo fajny rozdział, miło się czyta :) Oby tak dalej! ;)
OdpowiedzUsuń